Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/46

Ta strona została przepisana.

myśli przestać i miał ochotę dalej bawić się jej kosztem, porwała koszyczek z ziemi i uciekła z ogrodu, żeby nie słyszeć, co będzie mówił.
— Ho, ho, ho! to tu rzeczy dalej zeszły, jak sądziłem. Panie Kazimierzu! ostrożnie z ogniem.
I pogroził mu z dwuznacznym uśmiechem.
— Ale zaręczam panu....
— No, no, nie tłumacz się, ja nie ksiądz spowiadać cię nie będę, tylko radzę ostrożnie, bo to z Bolkiem sprawa.
Uwaga ta, powiedziana tonem żartobliwym, niemile bardzo dotknęła Kazimierza. Jakto, więc mógł ktoś przypuścić, że on się kocha w tem dziecku i to jeszcze kto go posądził, ojciec Jadwigi, który przecież wie dobrze, że jest zakochany w jego córce. Wprawdzie wesołe żarty Zosi bawiły go, ale, jakżeby był w stanie kochać się w tak prozaicznej pustej dziewczynie, która od książek uciekała, a poważniejszej rozmowy prowadzić nie była w stanie. Jakież porównanie mogło być między nią a Jadwigą? Wprawdzie była może trochę powabniejszą od Jadwigi, więcej ożywioną; ale za to Jadwiga miała wykształcenie, poważny pogląd na świat, była taką, jak on pojmował i wyobrażał sobie, że kobieta być powinna. Gdy tymczasem tamta druga, najzwyczajniejsza istotka, tyle tylko, że ładna, poprostu wiejska gąska, to, co Niemcy nazywają «Landpomeranze», To też nie mógł się