kniejsza mu się jeszcze wydawała w tańcu, który rozpoczęto po południu przed domem na murawie, piękniejszą dla zwinności, lekkości i wdzięku, z jakim tańczyła, a więcej jeszcze może dla tego, że w tanecznych kręgach nie minęła go ani razu, żeby ukradkiem nie rzucić mu spojrzenia, czem mu niejako dawała do zrozumienia, że choć się bawi z innymi, myśl jej jest zawsze przy nim. Kiedy się rozpoczął mazur i przyszło do wybierania, jeszcze wyraźniej objawiała mu swoją pamięć o nim, bo jego tylko prawie wybierała zawsze.
To też Kazimierz był w siódmem niebie, rozbawił się, roztańczył tak, że pan Kajetan poznać go nie mógł i żartobliwie utrzymywał, że jakiś duch nowy wstąpił w kandydata filozofii i zrobił z niego chwackiego młodzieńca. Wcale nawet inaczej wyglądał z tem ożywieniem, które twarz jego poważną i bladą zabarwiło rumieńcem i oczom jego dodawało blasku, a choć tańczył niezgrabnie i bez taktu, raczej podskakiwał niż tańczył, jednak Zosi podobało się to bardzo i wręcz mu się przyznała, że z nikim nie tańczy się jej tak dobrze, jak z nim. To też tańczył z nią bez upamiętania, porwany wirem zabawy, która wszystkich rozruszała — wszystkich, z wyjątkiem Jadwigi.
Ona jedna wśród ogólnej wesołości miała twarz poważną, nawet surową, i spoglądała na tańczących z pewnem rodzajem lekceważenia
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/71
Ta strona została przepisana.