Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mera, siedź cicho.
Pies przycupnął, ale nie przestał skomleć i bić ogonem, a wzrokiem zdawał się mówić do swego pana: puść mnie.
— Jak ona wymownie prosi — no leć, leć! Pogłaskał psa i puścił. Pies wskoczył z szelestem między bujny rzepak pokryty szronem i wnet zniknął z oczów, tylko radosne, urywane skowyczenie słychać było to po jednéj, to po drugiéj stronie drogi. Pies sobie przypominał przeszłość. Czasami wracał do wózka zaszczekał kilka razy, jakby coś opowiadał, jakby się chciał dzielić radością z panem i znowu odlatywał.
— Patrz Pan — odezwał się młodszy — po tylu latach jak ona poznała te strony. Poczciwe zwierze. Nieraz tam w obczyźnie, kiedy tęsknota za krajem łzy mi wyciskała, ten pies patrzył na mnie takim wzrokiem współczucia, jakby miał duszę i serce.
— Dla czego pan mówisz „jakby“. Wątpiąc w to, musiałbyś pan uczucia miłości stron rodzinnych, przywiązania, żalu nazwać czysto zwierzęcym popędem. Widziałem psa, co skonał z żalu na grobie — ludzie to rzadko umieją.
Mówiąc to, rozśmiał się trochę szyderczo, trochę boleśnie.
Przejeżdżali koło rzeki szerokiém płynącéj korytem — w księżycowém oświetleniu za mgłą niebieskawą miała podobieństwo do olbrzymiego zwierciadła, przesłoniętego gazą. Pies stanął nad rzeką i zawył.
— Poznała i te miejsca. Tu ją wyratowałem od śmierci. Było to podczas wielkiego wylewu rzeki: wśród mnóstwa sprzętów, które mętna woda pounosiła, zobaczyłem psią budkę płynącą, ta suka przykuta do łańcucha siedziała na dachu budy, trzymając się silnie łapami, pysk podniosła w górę i wyła boleśnie z rozpaczy, że nie mogła ratować ani siebie, ani swych szcze-