Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

nieco histori i łaciny, a wtedy garbusek siadywał zwykle w kącie i patrzał dziwiąc się czemu tak ciągle bratustami ruszał i niecierpliwił się, że nie ma się z kim bawić. To ślepe przywiązanie idioty nie tylko nie sprawiało przyjemności Kaziowi, ale nawet było mu ciężarem i unikał garbuska, często wyjeżdżając z domu. Gdyby się zapytano Kazimierza o powód tego wstrętu, nie umiałby może odpowiedzieć, a jednak była ona uzasadnioną. Pokrzywiony głuchoniemy był dla niego żywém upostaciowaniem nieszczęść, jakie się czepiły ich domu, przez te potworne kształty los zdawał się szyderczo uśmiechać i urągać. Unikał tego widoku, który zawsze niemiłe myśli w nim budził. Ten wstręt z latami zwiększał się, a bardziéj jeszcze po śmierci ojca. Kazimierzowi było wtedy nieznośnie siedzieć dłuższy czas z garbuskiem, jego giesta drażniły go i niecierpliwiły, chciał sobie i téj przykrości oszczędzić. Jednego dnia zdziwił się głuchoniemy, ujrzawszy tylko jedno nakrycie na stole. Wytłómaczył sobie, że to dla brata, że o nim zapomniano, i usiadł opodal czekając, zamiast brata, którego się spodziewał, wszedł lokaj z wazą, nalał i kazał mu jeść. Garbusek niemogąc się dopytać co się z bratem stało, zaniepokojony o niego, pobiegł do jego pokoju. Otworzył drzwi i zobaczył brata siedzącego przy obiedzie. Musiał się domyśleć, co było powodem tego odosobnienia, bo odszedł smutny. Nie wrócił już tam, gdzie dla niego nakryto, ale poszedł do ogrodu i usiadł nad stawem w altanie. Czarny pies domowy przywlókł się za nim, położył się u nóg jego i usnął. Nie długo grzbiet psa był cały mokry od łez, które garbuskowi kapały gęsto z oczów.
Odtąd nie chodził już tak uprzykrzenie za bratem, nie narzucał mu się, owszem gdy go widział chodzącego po ogrodzie, krył się przed nim w zarośla nad