Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemowa przestraszył się pięknością téj kobiety i uciekł w ogród.
Na drugi dzień spotkał ją razem z bratem spacerujących nad stawem, chciał znowu uciekać, ale oczy téj cudnéj kobiety zaczarowały go na miejscu, że ruszyć się nie mógł. Nowożeńcy zbliżyli się. Kazimierz pokazał żonie ręką brata, coś mówił jéj o nim. Spojrzała się na niego przechodząc, ale wnet odwróciła twarz z odrazą i poszła daléj. Garbusek stał długo jeszcze jak wryty po jéj odejściu, z oczami głupkowato wytrzeszczonemi — aż gdy znikła w alei, odetchnął jak człowiek, co z ciężkiego snu się przebudzi.
Ta chwila miodowych dni była jedyną jasną chwilą w życiu Kazimierza — a była to wiosna. Ziemia pełna kwiatów, woni, słońca i latających motyli — i jego dusza była taką. Czarne oczy kobiety trzymały ją w ciągłym zachwycie, upojeniu. Zapomniał o ponurych świerkach, co zaciemniały grobowiec rodziców, pochmurane dni dziecinnych lat wydawały mu się jak sen ciężki, bolesny, po którym przebudził się w różowym poranku i odetchnął powietrzem różowém, balsamiczném.
I żona jego również zdawała się być szczęśliwą, uśmiechniętą; tylko widok niemego nieprzyjemne robił na niéj wrażenie, drażnił ją i przestraszał. Kazimierz obiecał jéj, że go oddali, szukał tylko sposobu jak i gdzie, bo nie mógł go wypędzić jak psa za wrota, sumienie upominało się za bratem, gdy serce już zapomniało o nim.
Tak stały rzeczy, gdy jednego dnia wszedł na podworzec przed ganek dworu jakiś człowiek obdarty i zakurzony. Był jeszcze młody, kształtny i przystojny, ale urodę skalało zepsucie i wyraz jakiegoś obrzydliwego cynizmu. Ubiór i twarz tego człowieka nosiły na