Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani nie wierzysz w to, co mówisz.
Spuściła oczy.
— A jednak uciekać ztąd trzeba.
— Pan odjeżdżasz? — spytała pospiesznie z przestrachem.
— Czy chcesz pani, abym tu czekał, aż się do reszty strawię, spalę.
Nastało długie milczenie — po chwili odezwała się cichym szeptem:
— Zostań pan, proszę.
Twarze ich płonęły ogniem, krew lawą tętniła w pulsach — zbliżyli się do siebie — on ją wziął za rękę i rzekł namiętnie stłumionym głosem:
— Twoja prośba niebo mi otwiera.
Coś zaszeleściało w krzakach, wzdrygnęli się i obejrzeli. Za niemi stał niemy garbusek i dziwnie im się przypatrywał.
Tego wieczoru jeszcze młoda pani prosiła swego męża przy herbacie, by garbuska wydalił z domu, bo go znosić nie może, wymawiała mu, że jéj nie kocha już, kiedy o taką bagatelę tyle czasy każe się prosić. Kazimierz pocałował ją w czoło i obiecał natychmiast uczynić jéj zadość — umyślił wysłać brata do jednego ze swych znajomych mieszkającego w Warszawie i płacić od niego. Poczta o 11stéj w nocy przejeżdżała przez miasteczko, potrzeba więc było natychmiast wyprawić posłańca z listem, by doszedł tego tygodnia do Warszawy. Nie chciał ani chwili zwlekać — szło mu o żonę. Zostawił więc ją z Juljanem przy herbacie — a sam poszedł do swego pokoju pisać list.
Jeszcze nie zabrał się do pisania, kiedy do pokoju wsunął się ostrożnie garbusek, wziął go za rękę i dał mu ręką znak, by szedł za nim. Kazimierz lubo niechętnie, poszedł jednak, domyślając się, że się coś stać