Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

musiało. Niemowa wprowadził go w ogród, między kląby kwiatów — pod okna sali jadalnéj i pokazał mu ręką, gdzie się ma patrzyć. Okna były zasłonięte storami, ale na storach wyraźnie widać było cienie dwóch głów, zbliżające się do siebie tak, że się zlewały w jedno — to znowu oddalały od siebie.
Kazimierza coś załupało w skroniach, uczuł żar pod czaszką, nogi pod nim osłabły — przerażenie zrobiło go bezsilnym. Po chwili opamiętał się, zebrał siły, wrócił do pokoju swego i ztamtąd cicho podsunął się pod drzwi sali. Słyszał szepty i pocałunek — otworzył drzwi — kochankowie splątani uściskiem, odskoczyli od siebie. Kazimierz wszedł do pokoju — zbliżył się do stołu i wziął cygarniczkę, nie spojrzał nawet na nich i wyszedł. Tylko był bardzo blady i zmieniony, a ręce jego drżały.
Po jego odejściu Juljan pomięszany wstał i pożegnał panią domu. Nie śmieli mówić o tém co zaszło, ale oboje mieli w duszy choć słabą nadzieję, że Kazimierz nie uważał ich zmięszania. Juljan wrócił do swego pokoju, już miał się rozbierać, gdy wszedł Kazimierz — był pozornie spokojny, tylko oczy zapadłe świeciły się dziwnym, przerażającym blaskiem. Stanął we drzwiach i rzekł głosem ostrym:
— Proszę ze sobą.
Juljan zmięszał się, wstał i szedł za nim posłuszny. Minęli ogród, dworskie zabudowania, topolową aleję i skręcili się na prawo. Gdy wyszli na pole oświecone blaskiem księżyca widno było, ze coś małego czarnego, posuwało się w pewnéj odległości za nimi, coś jak duży pieś, lub niedorosły chłopiec.
Zbliżyli się ku laskowi, który stał w znacznéj odległości od dworu.