Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

niąt, które spadając z mokrego daszku w rzekę tonęły. Ostatnie trzymało się jeszcze matki, łapkami spinało się z wysiłkiem na brzeg daszku, wtem buda uderzyła o pal mostowy i ostatni szczeniak skomląc, spadł w mętne bałwany. Nie uwierzysz pan jak tragiczną była ta scena, jak rozdzierającą serce boleść tego zwierzęcia. Żal mi się go zrobiło — obiecałem ludziom stojącym na brzegu nagrodę za wyratowanie psa i odtąd mam go przy sobie. Bywały chwile, w których on był jedynym moim towarzyszem i przyjacielem, dziwnie przywiązał się do mnie i rozumiał mnie. O patrz pan — teraz biegnie ścieszką od mostu, tam ku temu okopconemu kominowi, co sterczy wśród gruzów — to szczątki chaty, w któréj się urodziłem — tam często chodził on ze mną.
Przestał na chwilę mówić i patrzał.
— Jak dziwne wrażenie robi na mnie zawsze ta kupa gruzów i gliny, pamięć buduje z nich napowrót przeszłość. To jedyne pamiątki po moich ojcach — w płomieniach palącéj się chaty zginęli oboje — sieroty zabrał dziedzic do dworu. Tam druga część moich wspomnień.
— Równie smutnych?
— O nie.
— Jakaś uroczystość dziś musi być we dworze — w oknach światła tyle.
— Dziś imieniny mojego opiekuna.
— Czy ma dzieci?
— Ma córkę.
Ten, który pytał, spojrzał badawczo w twarz mówiącego, pokiwał smutnie i mówił najprzód z wolna i cicho, potem twarz jego się rozogniła i głos silniał.
— O ja rozumiem takie chwile, jaką ty masz teraz mój młody przyjacielu, i ja kiedyś miałem takie chwile rozkosznego drzenia. Nie byłem tak potwornym