Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

szał się niespokojny na krześle, kilka razy wstawał, chciał już iść ku drzwiom, które prowadziły do niéj — ale się wrócił i został.
Nad ranem doniesiono mu, że ma syna — zastygłe serce zabiło w nim od radości, ojcowskie uczucie kazało mu zapomnieć na wszystko, zerwał się i pobiegł do mieszkania żony uściskać syna.
Ta chwila zbliżyła go znowu do niéj, nie mógł nie przebaczyć matce swojego dziecięcia. Ona przyjęła to jego postąpienie dość spokojnie i obojętnie, ani przepraszała, ani się usprawiedliwiała; była słodką, ujmującą w obejściu się z nim, ale jakiś chłód, jakaś nieszczerość wiała od niéj. Miłość nie wróciła już — ale wróciło zgodne pożycie. Kazimierza może dotknął trochę ten brak skruchy w grzesznicy, ale tłomaczył sobie to jak mógł i uspokajał się.
Niepodobało mu się tylko, że jego żona teraz częściéj wyjeżdżała w sąsiedztwa, przyjmowała u siebie, bawiła się. Tego szału do zabawy nie mógł pogodzić ze stanem matki. Karnawał zbliżał się do końca — w sąsiedztwie o milę był zapowiedziany bal świetny, ona miała być także. Zdarzyło się jednak, że w tym czasie zachorowało dziecko tak mocno, iż była obawa o jego życie. Kazimierz był pewnym, że nie odjedzie w takim stanie dziecka. Wybierał się właśnie do jéj pokoju, chciał wspólnie z nią przesiedzieć tę noc przy kołysce, gdy nagle usłyszał na podworcu turkot powozu, zajeżdżającego przed ganek. Nie chciał własnym uszom wierzyć, zbliżył się do okna i zasłaniając się ręką od światła lampy, które mu patrzeć przeszkadzało, usiłował rozeznać w ciemności, czy kto wsiędzie do powozu. Wyszła na ganek ubrana w atłasy, wsiadła do powozu, za nią wniesiono jakieś tłomoczki i pojechała. Pojechała, nie pożegnawszy się z nim, zostawiw-