Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Kazimierz czytał — w głowie mu się mąciło okropnie, machinalnie kilka razy odczytywał list, litery poczęły mu majaczyć w oczach, ruszać się, wyciągać w potworne kształty i wykrzywiać obrzydliwie. Złożył list dygotającemi rękami, zamknął szufladę, otarł zimny pot, co mu rosił czoło i przeszedł się po pokoju. Potém kazał odejść dziewczynie, usiadł przy kołysce, patrzał długo w twarz śpiącego dziecka rozrumienioną gorączką i szepnął:
— Sierota! —
Na drugi dzień kazał kołyskę przenieść do swego pokoju, sprowadził piastunkę i jak matka czuła zajmował się dziecięciem. To dziecko było teraz jedyną myślą jego, jedyném marzeniem — twarz jego posępna i dzika od smutku, wtedy tylko miała pogody trochę, gdy siadł przy kołysce. Trudy, bezsenne noce, starania koło malca, były jedyną rozrywką milczącego samotnika.
Chłopiec wyzdrowiał i rósł pod jego okiem — on sam uczył go chodzić, mówić. Gdy doszedł do siódmego roku uczył go czytać, na koniu jeździć, wykonywać ćwiczenia gimnastyczne — odżył w dziecku i z niém rozpoczynał na nowo życie, można powiedzieć: zdziecinniał do niego. Bolało go tylko i dziwiło, że w tak małym chłopcu budziły się jakieś szkaradne skłonności do pastwienia się, złośliwych psót. Mały miał passją prętem ścinać kwiaty, wbijać motyle na szpilki, ptakom ucinać skrzydła, bić pokrzywami po rękach wiejskie dzieci, z któremi się bawiał. Ojciec z trwogą patrzał na te zabawy chłopca, przebijało się w nich złe serce, choć ojciec samą miłością go prowadził.
Jednego dnia zobaczył malca w ogrodzie grzebiącego w ziemi; ucieszyła go ta skłonność do ogrodnictwa — praca koło roli jest zajęciem ludzi łagodnych,