Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Najczęściéj dumał tak w nocy, bo sypiać czegoś nie mógł.
Raz kiedy tak położywszy się na łóżku puścił wodze swoim myślom, usłyszał turkot powozu po kamienistéj drodze — usiadł na łóżku i słuchał. Turkot stawał się głośniejszy i zbliżał się w kierunku ku dworowi. Nie omylił się w przeczuciu i oczekiwaniu — psy zaszczekały koło bramy, powóz zatrzymał się przed gankiem. Stary uchylił okno, by się lepiéj przekonać kto przyjechał — usłyszał głos syna. Ucieszył się, zapalił świecę i począł się ubierać pewny będąc, że za chwilę syn wejdzie z nim się przywitać.
Czekał całą godzinę — nikt się nie pokazał. Ojciec tłomaczył sobie: może się przebiera, może głodny, posilić się musi — i czekał znowu.
Minęła pierwsza, druga, nie kładł się spać, wciąż jeszcze czekał, we dworze widać było światło w oknach, to podtrzymywało jego nadzieje — i czekał wciąż. Aż senność go objęła i zasnął na krześle w ubraniu, zwiesiwszy zmęczoną głowę na poręcz.
Rano przebudził się, osłabiony bardzo niewygodném spaniem: przetarł oczy i czekał znowu. Potém pomyślał sobie, że syn może chory, bo inaczéj pewnieby przyszedł do niego, zebrał się i poszedł do dworu. W pokojach nie było nikogo — to go zdziwiło mocno. Już miał wychodzić, gdy przez otwarte okno zobaczył w ogrodzie nad stawem dwie osoby przechadzające się: mężczyznę i kobietę. Kobieta była ubrana biało, lekka gazowa zasłona okrywała jéj głowię. Stanął jak wryty, przypomniała mu się przeszłość jego. Dwadzieścia kilka lat temu on w tém samem miejscu przechadzał się ze swoją żoną — ranek był wtedy równie piękny, słońce tak samo odbijało się w stawie, powietrze było pełne woni i świeżości. Nie mógł się połapać, przecierał oczy,