Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

skała w ręce. Przeciwnie August był dziwnie roztargniony i niespokojny, wązkie usta jego drżały febrycznie. Żona nie uważała tego — ją dzisiaj zajmował tylko strój i wieczór.
Gości zjechało wiele — rozmowa, fortepian, śpiew, wypełniał program wieczoru.
Panowie grali w karty w przybocznym pokoju. August chodził między nimi z przymuszonym uśmiechem na twarzy. Przybył jeszcze jeden gość, Warszawiak, bawiący od paru miesięcy w téj okolicy. Gdy go pan domu ujrzał, pobladł; nie wyszedł ku niemu na powitanie, ale skręcił do drugiego pokoju. Widocznie coś było między tymi dwoma ludźmi; przybyły szukał oczami gospodarza, a ten starał się go unikać. Wreszcie udało się przybyłemu zbliżyć się do Augusta na przejściu z salonu do przedpokoju, wziął go za rękę i odprowadził pod okno.
— Auguście, co to ma znaczyć? spytał.
— Z czém? odparł gospodarz zmięszany.
— Ty wyjeżdżasz — opuszczasz nas? A twoja przysięga?
— I ty wierzysz temu?
— Wszak to wieczór pożegnalny?
— Dla zadowolnienia żony, która uparła się jechać. Łudzę ją, zgadzając się pozornie, by nie być zmuszonym powiedzieć jéj prawdę.
Pytający utopił badawcze spojrzenie w Auguście, który nie mogąc znieść tego wzroku, mięszał się.
— Pamiętaj Auguście — rzekł przybyły — że i konspiracja ma swoich szpiegów, którzy śledzą, i swój trybunał, który karze zdrajców. A twój wyjazd nie byłby teraz niczem inném tylko zdradą.
— Straszysz mnie jak dziecko a niezasłużenie —