Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.




VIII.

W Warszawie było cicho i grobowo — jakby w niéj ducha nie było. Duch jéj teraz błąkał się wśród Kampinowskich lasów i trzęsawisk — i oddychał chwilą wolności za lata ucisku. Warszawa nasłuchiwała w uroczystém milczeniu echa z tamtych stron. Wśród tego wyczekiwania i wysokiego nastroju ludzi — staruszek z ulicy Mostowéj zachował się zupełnie zimno i obojętnie. On znienawidził ludzi, cóż go więc mogły obchodzić ich pragnienia, boleści, męki i nadzieje. Odosobnił się zupełnie i żył jak ślimak w skorupie, nie przywiązując się do niczego, nie robiąc nic dla nikogo, do tego stopnia, że kiedy raz stolarka zakołatała do jego drzwi, prosząc z płaczem, by leciał po doktora, bo jéj dziecko bez ratunku nie dożyje rana — zacięty staruszek ofuknął ją mówiąc:
— Raz już powiedziałem acani, żebyś mi dała spokój — i zatrzasnął drzwi przed nią.
— O! tyś nigdy nie musiał mieć dzieci — krzyknęła w rozpaczy kobieta.