Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy w domku się już uspokoiło wszystko i niebezpieczeństwo minęło, staruszek podniósł deskę i powiedział do nieznajomego:
— Możesz pan wyjść.
Młody człowiek wyskoczył z pod podłogi, otrzepał ubranie z wilgotnéj ziemi, otarł zimny pot z czoła i odetchnąwszy, rzekł:
— Przepraszam pana mocno, że go tak zaniepokoiłem. Ale cóż było robić? Ścigany, uciekłem jak mysz do znajoméj dziury.
— Więc to pan urządziłeś tę kryjówkę?
— Pan o niéj wiedziałeś?
— Odkryłem przypadkiem.
— Robiąc ją nie myślałem, że mi się kiedyś tak przysłuży, że mnie ocali od śmierci.
Staruszek uśmiechnął się ironicznie z tego wyrażenia.
— Nie przesadzam. Gdyby mnie schwytano — czekała mnie szubienica. W kieszeni miałem sztylet i rozkaz „rządu narodowego“ zabicia tego łotra, który tylu naszych unieszczęśliwił.
— Zabicia go? — powtórzył jak echo staruszek przeciągle.
— Panu winienem ocalenie; dlatego jestem z panem szczery, wiem, że mnie pan nie zdradzisz, kiedyś mnie ocalił.
Staruszek nie słyszał tych słów, nie uważał na nie. W ponurém zamyśleniu powtórzył jeszcze raz:
— Zabić go!
— To go nie minie.
Wypłowiałe i mdłe oczy starca roziskrzyły się na te słowa, uchwycił nieznajomego gorączkowo za rękę i zawołał:
— Nie minie, powiadasz?