Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

myśl odtrąciła go od krzyża, odwrócił się szybko ku oknu i począł machinalnie układać papiery na stoliku. Przez chwilę miał myśl napisać kilka słów, niby ostatnią wolę swoją, ale wnet wyperswadował to sobie, ruszył ramionami i szepnął do siebie: „Po co? — Dla kogo?“ — i wsunął napowrót papiery do stolika.
Skazówka zbliżała się do ósméj — staruszek nie mógł już dosiedzieć w domu — wstał, włożył zegarek do kieszonki i wyszedł. Z ulicy Mostowéj nie poszedł ku Podwalowi, ale skręcił ku Staremu-Miastu, aby przez przysporzenie drogi skrócić sobie męczące chwile czekania; po drodze wstąpił do kawiarni przy ulicy Śto-Jańskiéj, kazał sobie podać kawę i machinalnie przerzucał gazety. Przypadkowo wpadł mu w ręce Dziennik Warszawski, a oczy jego mimowiednie zatrzymały się na ustępie, w którym były nazwiska skazanych na śmierć przez powieszenie. Staruszek zmięszał się — za kilka dni może i jego nazwisko stanie na téj liście — odsunął gazetę na bok ze wstrętem nie czytając daléj, a byłby wyczytał parę linij daléj nazwisko i wyrok syna swojego. Nie dopił już kawy i wyszedł. Tak był roztargniony, że musiano mu przypomnieć, że nie zapłacił za kawę.
Dziewiąta się zbliżała — staruszek przyspieszył kroku, by dojść na czas do ogrodu Saskiego. Koło wielkiego wodotrysku spotkał się z nieznajomym i obaj wyszli na Marszałkowską.
— Źle idzie — rzekł nieznajomy.
— Jakto?
— Ptaszek ma się na ostrożności — pilnują go dozorcy.
— Więc nic z tego? spytał staruszek z obawą.
— Owszem; tylko że polowanie będzie trudniejsze. Trzeba będzie zarezykować życie. Ocalenie nasze jest