prawie niepodobne. I cóż pan na to? Możesz się cofnąć, jeżeli zechcesz.
— Nie traćmy czasu na próżne gadanie, rzekł staruszek niecierpliwie — ja chcę go zabić, mniejsza o to, za jaką cenę.
— Więc chodź pan ze mną, dowiesz się o moim planie.
Skręcili w Chmielną ulicę i weszli do małego domku, zasłoniętego od ulicy wysokim parkanem. W pół godziny potém furtka znowu się otworzyła i wyszedł z tego domu jakiś dozorca policyjny, prowadzący za kołnierz aresztanta. Aresztantem był nasz znajomy staruszek z ulicy Mostowéj — a w dozorcy, gdyby odrzucił przyprawne wąsy i starł udaną ogorzałość z twarzy, poznalibyśmy owego nieznajomego.
Przeszli ul. Szpitalną, na plac Dzieciątka Jezus, a ztamtąd skręcili do mieszkania komisarza.
Komisarz odebrawszy dnia poprzedniego ostrzeżenie od „Rządu Narodowego“, aby się podał do dymisyi, gdyż w przeciwnym razie będzie ukarany śmiercią w przeciągu 48 godzin — zatrwożył się niepomału. Niepewny jak sobie postąpić, udał się natychmiast na zamek do Namiestnika i przedstawił mu rozkaz Rządu podziemnego. Ten przeczytawszy pismo rozśmiał się pogardliwie i za odpowiedź pokazał komisarzowi dwa podobne ostrzeżenia, które sam otrzymał.
— Widzisz to? Miesiąc temu, jak mi to podłożono, a żyję zdrów i cały.
— Waszą ekscelencją — zauważył nieśmiało komisarz — strzegą mury i wojsko od buntowników — a mnie...
— Ciebie strzeże opieka rządu. Zresztą, jeżeli się boisz, dam ci straż z trzech dozorców.
Komisarz skłonił się i wyszedł z zamku już pod
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.