opieką trzech dozorców policyjnych, którzy mu mieli odtąd zawsze na ulicy towarzyszyć, a gdy wrócił do domu, strzedz drzwi jego mieszkania. Zwykle przed bramą jego domu stało dwóch dozorców, a trzeci na schodach. Drzwi frontowe i tylne były zawsze zamknięte, otwierano je tylko dla znajomych osób, używając przytém wszelkich środków ostrożności. Dotrzeć więc do tego człowieka i zabić go, zdawało się niepodobieństwem. Te jednak środki ostrożności nie zdołały odstraszyć tych, którzy szli wykonać rozkaz Rządu podziemnego.
Dozorca z staruszkiem stanęli przed bramą kamienicy. Staruszek był blady i drżał, nie tyle z obawy, bo téj nie miał, ile ze wzruszenia.
Nieznajomy zagadał do dozorców, strzegących bramy.
— Komisarz w domu?
— W domu. A ty od kogo?
— Od Drozdowicza z aresztantem.
(Drozdowicz był komisarzem innego cyrkułu.)
Dozorcy przepuścili ich, niedomyślając się podstępu. Weszli na schody.
— Do kogo? powtórzył zapytanie dozorca, stojący na schodach.
— Do komisarza z tym ptaszkiem, któregośmy schwytali w naszym cyrkule.
— A po cóż jego tutaj dajecie?
— Nie wiem. Drozdowicz kazał zawieść tutaj.
— Tędy was nie puszczę, idźcie od tyłu.
Wrócili się i weszli na tylne schody. Niebezpieczeństwo ich przy takich środkach ostrożności było widoczne, nieuniknione — cofnąć się jednak nie można było; szli więc daléj śmiało. Zapukali do drzwi od tyłu. Tam nowe zapytania służącéj, która odpowiedź
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.