Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Wózek zatrzymał się przed karczmą, młody człowiek wyskoczył z niego i rzekł;
— Pójdę naprzód, przywitam moją siostrę — czekam tam pana.
I poszedł w górę ku dworowi.
Kobieta siedząca w progu chaty, słysząc szelest kroków po zwiędłych liściach, ruszyła się.
— To wy Marcinie?
Chciała coś mówić daléj, niedokończyła zobaczywszy obcego człowieka przed sobą.
— Teresko — odezwał się przybyły serdecznym głosem — nie poznałaś mnie? Twój brat — Jan.
— To wy? — zawołała kobieta radośnie i zerwała się na powitanie. Rzewne było powitanie sierót — on był wzruszony, ona trochę do niego nieśmiała.
— I cóż tu nowego u was? — spytał wchodząc z nią do izby.
Rozsunęła fałdy chustki, w którą była okryta i za odpowiedź pokazała mu uśpione dziecko. Jan pocałował je ostrożnie, by nie przebudzić i przyglądał mu się z uczuciem.
— Nazwaliśmy je twojém imieniem — rzekła Tereska.
Jan podziękował jéj wzrokiem.
— Gdzież Marcin?
— Bóg wie — odrzekła skarżąc się.
Brat spojrzał na nią pytająco, z zadziwieniem.
— Jakto, czy może źle żyjecie ze sobą?
— Uchowaj Boże, Marcin dobry dla mnie jak zawsze, ale...
— Ale cóż?
— Od jakiegoś czasu zaniedbał się w robocie, chodzi Bóg wie gdzie, czasem bywa, że go pare dni niema.
— Może pije?
— Nie. —