Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy, chodźmy do niego — wyszeptał staruszek namiętnym, gorączkowym głosem.
Poszli na górę. Czas jakiś czekali przed drzwiami — chwila ta zdawała im się okropnie długą. Wreszcie otworzono im — weszli do ciemnego przedpokoju. Służąca wpuściwszy ich, zamknęła drzwi na dwa spusty i wyjęła klucz z zamku. Tu dozorca zaraportował przez nią komisarzowi, że komisarz Drozdowicz przysyła aresztanta, który skruszony, chce porobić ważne zeznania, odnoszące się do osób, zamieszkałych w tym cyrkule. Służąca weszła do pokoju. Dozorca spojrzał na starca wzrokiem, którym mu powiedział: nie ma już dla nas nadziei ocalenia, bądź jednak odważny.
Drzwi od pokoju się uchyliły.
— Wejdź — odezwał się komisarz do więźnia.
Dozorca postąpił także naprzód.
— Ty zostań tam — rzekł komisarz sucho i zamknął na klucz drzwi od pokoju.
Tak więc nieznajomy pozostał w ciemnym przedpokoju, z dwóch stron zamknięty, a pałasz i rewolwer, w który był uzbrojony na nic mu się w tém położeniu przydać nie mogły. Przerażenie go ogarnęło. Przeszła mu myśl po głowie, czy przypadkiem staruszek go nie zdradził i nie oddał w ten sposób w ręce wrogów. Nasłuchiwał, czy od strony schodów nie usłyszy żołnierzy idących go schwytać, opatrzył rewolwer i czekał. Gdy żadnego łoskotu nie słyszał z téj strony, zbliżył się do drzwi prowadzących do pokoju komisarza i z natężoną uwagą przysłuchiwał się rozmowie.
— Więc ty chcesz zrobić zeznanie? spytał komisarz, mierząc więźnia surowym, badawczym wzrokiem.
— Tak — odparł staruszek siląc się na spokój, gdyż wszystkie nerwy grały w nim burzą.
— Jak się nazywasz?