Tu starzec powiedział jakieś zmyślone nazwisko.
— Zkąd wiesz o tém, co chcesz zeznać?
— Byłem okręgowym.
Tu nastało chwilowe milczenie. Komisarz mierzył wzrokiem stojącego przed nim aresztanta i zapuszczał badawczą sondę w niego, jakby go chciał przejrzeć do dna. Starzec wytrzymał spojrzenie bez zmięszania się i niepokoju. Nieznajomy tymczasem był w rozpaczliwém położeniu: drżał o starca, który był za słaby, aby mógł dać radę komisarzowi, przewyższającemu go siłą i wzrostem, a pomocy dać mu nie mógł.
— Co cię skłoniło do tego zeznania? spytał znowu komisarz, nie zdejmując sępiego wzroku z twarzy obwinionego.
— Nadzieja, że tém zmniejszę moją winę i uzyskam przebaczenie.
— Czyś tutejszy? Musisz być tutejszy, bo twarz twoja nie zdaje mi się obcą. Prawda? spytał go przystępując bliżéj — my się już gdzieś widzieli?
Starca przeszedł mróz zimny po kościach, bał się, że jest poznany, chciał już chwycić za sztylet, gdy dalsze słowa komisarza uspokoiły jego obawę.
— Widzisz, mnie dość raz widzieć twarz jakąś, aby ją zapamiętać. Musiałeś choć raz przesunąć koło mnie na ulicy — to wystarczy, abym cię pamiętał. No, ale do rzeczy. Czy pamiętasz nazwiska twoich wspólników?
— Mam ich listę przy sobie.
— Daj ją.
To mówiąc wyciągnął dłoń. Staruszek wsunął rękę do kieszeni, wyjął — i ugodził nagłe sztyletem w piersi komisarza. Ten krzyknął, chwycił się za piersi, zachwiał się i upadł; ale upadając zdołał jeszcze chwy-
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.