Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

sztylet i zadając nim nowe razy w pierś komisarza, zasyczał z wściekłością:
— Giń łotrze!... uwodzicielu cudzych żon.
Komisarz wyszczerzył na niego wzrok, mgłą już zaszły i zacharczał:
— Kazimierz!
Cała ta scena szeroko opisana odbywała się z tak niesłychaną szybkością, że nie trwała jak parę minut. Krzyk słyszany z głębi pokoju obudził czujność straży — w sieni dała się słyszeć wrzawa.
— Czas iść — rzekł dozorca z zimną krwią i zadziwiającą przytomnością — wziął za rękę starca, wpatrującego się z osłupieniem na skrwawione trupy, leżące na podłodze — i wyprowadził tylnemi schodami nieprzytomnego.
Na podworcu zatrzymała ich straż.
— Co się stało? spytano.
— Komisarz zachorował — idźcie ratować, ja spieszę po doktora.
Dozorcy rzucili się na schody: nieznajomy tymczasem trzymając starca za kołnierz, wyprowadził go na ulicę i skręcił na Mazowiecką, gdzie czekały już na nich cztery zakryte doróżki. Wsiedli do jednéj z nich.
W téj chwili usłyszeli za sobą krzyk i wrzawę goniących milicjantów.
— Ruszaj — zawołał nieznajomy.
Cztery doróżki pędem rozleciały się w różne strony; dozorcy pogłupieli; nie wiedzieli, w którą biedz stronę. Nakoniec zdecydowali się gonić doróżkę, pędzącą wprost przed nimi.
— Stój! — pastój zawołali.
Doróżkarz wstrzymał konie — zmęczeni dozorcy przypadli do doróżki z odwiedzionemi rewolwerami, zajrzeli w głąb powozu — w powozie nie było nikogo.