wysiadających; ale tego obawiać się niepotrzebowali — dozorca bowiem ów, lubo w służbie moskiewskiéj, należał do tajnéj organizacyi narodowéj. Tak więc mogli się uważać za ocalonych. Doróżkarz natychmiast po ich wyjściu zaciął konie, nawrócił ku kolei i stanął spokojnie na rogu alei Jerozolimskiéj: furtka na ulicy Chmielnéj zamknęła się i dwaj ścigani zniknęli bez śladu przed czujném okiem policyi. Nieznajomy wprowadził staruszka po ciemnych schodach na pierwsze piętro, do sklepionego pokoiku. Staruszek szedł za swoim przewodnikiem machinalnie jak lunatyk — blada twarz jego i sztywne oczy wyglądały jak gipsowa maska, na któréj przerażenie zastygło i znieruchomiało.
— Tu jesteśmy bezpieczni — rzekł przewodnik i puścił jego rękę; poszedł w kąt izby, by zmienić ubranie. Staruszek nie ruszył się wcale z miejsca, w którém go zostawił przewodnik — z ręką wyciągniętą, jak gdyby go jeszcze prowadzono, stał na środku pokoju, jak manekin.
— Zdejm pan to ubranie — trzeba je wyprać, są na niém slady krwi — odezwał się znowu towarzysz, zbliżając się do staruszka.
Staruszek sztywne oczy zwrócił na ręce i począł dłoniami mazać po rękawie nieprzytomnie i cichym szeptem powtarzał jak dziecko:
— Są na nim krwi ślady — tak, tak, są na nim krwi ślady — jéj krwi... Ręka jéj odcięta pełzła ku mnie i pisze krwią po podłodze jakieś straszne słowa. Patrz tam, czytaj — o! — Nie mogę czytać. —
Tu starzec począł przecierać oczy i z wysileniem wytrzeszczał je w stronę podłogi.
— Nie, nie mogę przeczytać, krew pisze i maże. Kto tam wie, co napisane? Może przekleństwo. Ale za co? za co?
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.