Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nigdy ci nie powiedział, gdzie chodzi?
— Mówił, że za robotą, ale ja temu nie wierzę, bo mówiąc to, nie patrzał mi w oczy. A kiedy widział, że zaczęłam lamentować, przyszedł do mnie, pogłaskał mnie po głowie i powiedział wtedy: nie trap się Teresko, będzie nam wszystkim kiedyś lepiéj. Nierozumiałam, a on więcéj powiedzieć nie chciał. Mnie strach o niego...
— Czy się domyślasz czego?
— Słuchaj! — rzekła tajemniczo, i przysunąwszy się do niego, poczęła mówić stłumionym głosem.
— Od niejakiego czasu pokazują się koło boru jacyś ludzie nieznajomi — we wsi mówią, że to rabusie że będą palić wsie.
— Gadaniny, przewidzenia.
— Nieśmiéj się — sama ich widziałam na własne oczy. Kilka dni temu wracałam z jarmarku już późno wieczór; — za wsią koło stawów zobaczyłam w sitowiach kilku z tych ludzi. Gdy mnie zobaczyli, cofnęli się chyłkiem ku lasowi. To jeszcze nic: ale zbliżając się do wsi, zobaczyłam Marcina — zmięszał się, zetknąwszy się ze mną, powiedział, że wróci zaraz i kazał mi iść do domu. Ale mnie coś nie dało odejść, przystanęłam za drzewem i patrzałam za nim. On idąc, oglądał się często, potém zsunął się między zarośle i poszedł także ku lasowi. Na drugi dzień gadano po wsi, że z tamtéj strony lasu jacyś ludzie w nocy napadli na dom leśniczego i jego samego powiesili. I cóż ty bracie na to? —
Jan nie wiedział, jak sobie to wszystko tłómaczyć, jak uspokoić siostrę. Przed chatą zaturkotał wózek.
— Odchodzisz już? — spytała Tereska brata a w zapytaniu jéj drżała ukryta miłość siostrzana.
— Jadę do dworu. —
— Tam dziś uroczystość. —