Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszak ci mówiłem, że ją kochałem. Ale dość o tém, pamiętaj o mojéj prośbie, zastąp jéj ojca — z tą myślą będzie mi lżéj umierać. A teraz bądź zdrów — może się już nie znajdziemy nigdy.
To rzekłszy uścisnął starca za rękę i odwrócił się szybko ku oknu, by ukryć łzy i wzruszenie. Staruszek uszanował to i wyszedł; wyszedł nawet z pośpiechem, by się coprędzéj wydostać z téj atmosfery nieznajomego, w któréj jego nienawiści ku ludziom tak trudno było oddychać. Idąc ulicą Chmielną ku Nowemu-Światu, myślał ciągłe o nieznajomym, o cichém poświęceniu dla kobiety, która go zdradziła i dziwił się i nie mógł pojąć tego. Wśród tych rozmyślań ani spostrzegł, jak prędko znalazł się przed kościołem ś. Krzyża. Lampa oświecająca posąg Chrystusa ciągnącego krzyż świeciła się jeszcze, choć świt biały już nastał; katakumby pod kościołem już były otwarte — w ciemnych podziemiach paliły się światła koło katafalku. Staruszek z ciekawości zatrzymał się, spojrzał na kartkę pogrzebową przylepioną na murze i zadrżał — przeczytał na niéj nazwisko żony komisarza. Odszedł szybko od tego miejsca; o kilka kroków jednak daléj zatrzymał się, jakby się naradzał i rozważał, wreszcie wrócił się i wszedł do katakumby.
Koło katafalku nie było nikogo — cisza była taka, że słychać było świérczenie palących się gromnic — przy ich migotliwym blasku blada twarz trupa zdawała się ruszać i wyciągać. Starzec stał długi czas nieruchomy, z oczami wlepionemi w trumnę — Bóg wie, jakie tam myśli przeciągały po głowie, na widok tego trupa, z którym tyle wspomnień się wiązało. W końcu ukląkł i począł się modlić. Potém, jakby się wstydził tego chwilowego rozczulenia, wstał prędko i wyszedł.