Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Koło kolumny Zygmunta skręcił ku Zjazdowi, minął zamek i szedł przez most na Pragę, by odetchnąć nieco wolniejszém powietrzem, bo czuł, że go coś przygniatało.
Zchodząc z mostu spostrzegł, że w stronę, gdzie on szedł, spieszyło mnóstwo ludzi i powozów. Powlókł się za nimi machinalnie i doszedł do stacyi kolei żelaznéj, gdzie zobaczył tłum ludzi. Dowiedział się, że przyczyną zebrania był transport skazanych na Sybir. Skazani stali ścieśnieni w kupie, odgrodzeni od krewnych i znajomych szeregiem żołnierzy. Staruszek obchodził w koło więcéj z ciekawości, jak litości i przyglądał się wynędzniałym twarzom więźniów. Naraz stanął, zgarbiona postać jego wyprostowała się i zesztywniała, zżółkła twarz stanęła w płomieniach, oczy zaiskrzyły się mocno i wpatrzyły w jeden punkt. Tam między skazanymi stał jego syn — wyrodek. Poznał ojca i ze spuszczoną głową, pokorny, błagający patrzał ku niemu. Stary odwrócił się z gniewem i pogardą — drżącemi rękami rozpychał tłum, który mu zawadzał i z gorączkową niecierpliwością starał się wydostać z tego miejsca, uciec od niego jak najdaléj. Zdyszany, zmęczony dobiegł do mostu, tu przystanął nieco, oparł się o poręcz i otarł spotniałe czoło. Już wypoczął dostatecznie, a jednak nie odchodził jeszcze, wachał się i walczył sam ze sobą — uczucie miłości rodzicielskiéj i litości walczyło w nim z jego zakamieniałą nienawiścią i zaciętością. Wstawał pokilkakroć i chciał odejść; ale jakaś siła ciągnęła go napowrót — wrócił się więc, umyślnie zwalniał kroku, czasami przystawał, ociągał się, ale wreszcie doszedł. Nie pchał już naprzód, stanął opodal na boku i przez głowy drugich patrzał. Był roztargniony, ciągle się kręcił niespokojnie, nadeptywał drugim na nogi, potrącał — nie wiedząc wcale o tém.