Zadzwoniono po raz drugi. Więźniowie i ich krewni posyłali sobie wzajemnie ostatnie pożegnanie. Jego syna nikt nie odprowadzał, nikt nie żegnał. Widział go stojącego osamotnionego i ponuro patrzącego w ziemię.
Żołnierze podnieśli karabiny na ramiona i dano znak, by szli ku wagonom — ruszyli się. Staruszek rozepchnął tłum, co go dzielił od więźniów — zbliżył się do nich z gorączkowym pośpiechem i wyciągnąwszy drżącą rękę przez ramię żołnierza zawołał:
— Bądź zdrów Auguście.
Syn uchwycił rękę ojca z namiętną radością, słowa utkwiły mu w gardle, przemówić nie mógł, tylko łzami podziękował za przebaczenie.
Wnet żołdacy rozerwali ich ręce i pognali więźniów do wagonów.
Staruszek długo jeszcze stał na tém miejscu, nieruchomy, zapatrzony. Świst lokomotywy poruszył go, spojrzał raz jeszcze na odjeżdżający pociąg — wśród lasu rąk rzucających z wagonów pozdrowienie, szukał ręki syna. Wreszcie pociąg zniknął, a staruszek powolnym, osłabionym krokiem powlókł się ku domowi.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.