Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mera — szepnęła Anna i drgnęła lekko — pies przypomniał jéj coś może z przeszłości. Ona chowała się razem z Janem — lubili się bardzo. Jan był dla niéj tak dobry zawsze, ale o miłości nigdy nie mówił. Potem musiał uciekać za granicę. — Annie z początku było bardzo smutno, potém mniéj i pocieszała się mówiąc sobie: „nie wróci“, albo „kto wie czy mnie kocha“ — i poszła za mąż — nie była stworzoną na heroinę smutnych romansów. Tak samo zrobiłaby każda — tém się tłómaczyła przed sobą. A jednak w téj chwili ten pies zbudził w niéj jakieś niespokojne drżenie, zmusił ją, że pobladła i trwożnie spojrzała ku drzwiom.
Wszedł ojciec jéj prowadząc do sali Jana i kogoś drugiego, odrażająco brzydkiego: oczy czarne miał w głąb pod czaszkę wsunięte i szydercze, na oszpeconéj i pokrzywionéj twarzy był rzadki zarost. Annie się zdało, że Jan prowadzi ze sobą szatana, by się mścił.
— Proszę panów — mówił gospodarz — poznam was z rodzicami mego zięcia — i prowadził ich do stołu i chciał przedstawiać. Ojciec pana młodego był zagadany z kimś mocno, trącony przez gospodarza, odwrócił się, spojrzał na syberyjczyka i obydwaj ci ludzie skrzyżowawszy spojrzenia, odskoczyli od siebie nagle, jak armaty po wystrzale.
W sali zrobiło się wielkie zamieszanie.
— Co to jest? — zawołał zdziwiony gospodarz.
Syberyjczyk twarz miał jak jedną krwawą ranę, oczy rzucały płomienie, chwycił za rękę Jana i ścisnąwszy ją silnie w swych dłoniach, rzekł ochrypłym głosem:
— Patrz! to ten łotr, którego niegdyś nazywałem bratem moim.