— Powiedzcie mi, moi drodzy, kto tu właściwie mieszka?
— Alboż nie wiecie? Brat waszego pułkownika.
— Brat pułkownika... — no! no! — rozumiem. Ależ tu dawniéj inni ladzie mieszkali; gdzież oni? gdzież ten mały dworek się podział, co tu stał w ogrodzie?
— Więc wy tutejszy, wy znaliście, jak tu dawniéj było? —
— Znałem, znałem, ale przez Bóg żywy powiedzcie, co się stało z dawnymi dziedzicami téj wioski? —
— Smutne rzeczy.
Żołnierz zbladł — drżące wargi posiniały.
— Umarli? —
— Bóg to wie. Pana za jakieś spiski w czterdziestym szóstym roku pojmano w drodze, gdy jechał do Warszawy. Miał wtedy przy sobie małego synka.
— I ten syn nie wrócił do rodziny?
— Nie, nie wrócił. Potém zjechali jacyś starsi tu do nas, i powiedzieli, że wioska należy do rządu, że będzie puszczoną na licytacją. Pani do nóg im się rzuciła — nie prosiła o majątek, prosiła tylko, by jéj powiedziano, co się z mężem stało.
— I nie powiedziano jéj?
— Nie. Ruszali tylko ramionami i mówili: nie wiemy. Kazano jéj w przeciągu miesiąca opuścić wieś — nie czekała tego terminu i w niespełna dwa tygodnie odjechała. — Żal mi było téj dobréj pani, rzuciłem się jéj do nóg, prosiłem, by mnie zabrała z sobą, bom się przywiązał do ich domu jak pies wierny.
— Ty masz rodzinę — rzekła mi na to — ty musisz żyć dla niéj. Rodzina twoja przeklinałaby mnie, jak ją teraz przeklinam tych, którzy mi męża mojego zabrali.
— Więc zostań pani z nami — prosiłem. Prośba
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.