Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

I wyciągnął dłoń ku niemu. Pułkownik zawahał się podać swoją.
— Zkądże ja mam ręczyć?
— On winny, nie ma wątpliwości — pomyślał Edward — ale czy ona także? — Dziś trzeba skończyć tę wątpliwość. — Tak, dziś. Boże! drzę przed tém, co z téj niepewności narodzi się dla mnie.
Potém odezwał się głośno:
— Lekarstwo przy wieczerzy, to śmieszne trochę, wypiję je w pokoju Irreoltemy. Daruj, że zostawiam cię samego, za chwilę wrócimy oboje.
Wyszedł — za chwilę weszła Irreoltema ze szklanką i lekarstwem.
— Gdzież Edward?
— Wyszedł do pani pokoju.
— Nie był tam wcale.
Umilkli oboje i nasłuchiwali przez chwilę; potém pułkownik chciał powstać i zbliżyć się ku niéj — dała mu znak ręką, by został, i cichym szeptem odezwała się:
— Pułkowniku, jesteś nieostrożnym, zgubisz mnie. On widział.
— W jaki sposób?
— To lustro nas wydało. — Milczenie! — nadchodzi.
Drzwi się otworzyły — wszedł służący Antoni niosąc nowe danie.
— Gdzie pan? — spytała Irreoltema.
— Nie wiem, może w swoim pokoju, bo widziałem tam światło.
Irreoltema ze szklanką w ręku postąpiła ku téj stronie.
— Proszę jasnéj pani, czy to nie będzie za dużo tego lekarstwa, przed chwilą dopiero pan zażywał, a doktor kazał...