ustach i w lekkim zmarszczku, co się cieniował czasem między brwiami, znać było energią prawie męską, którą łagodził smętny wyraz jéj spojrzenia. Bujne, czarne włosy okalające twarz bladą, miały coś pogrzebowego w sobie. Kobieta ta siedząc przy oknie, zdawała się nieuważać na resztę towarzystwa, niedbać o nie, niekiedy tylko wzrok jéj zwracał się w drugą stronę pokoju w lustro, w którém odbijały się osoby siedzące po téj saméj stronie co ona; pomiędzy tymi osobami twarz jakiegoś młodego mężczyzny zwrócona była bezprzestannie w stronę lustra — tam ich spojrzenia krzyżowały się: jego było błagalne, nieśmiałe — jéj trochę ponure a spokojne. Chwilę trwała ta ócz rozmowa — potém kobiéta zwróciła się ku oknu i patrzała czas niejaki na ulicę. Gdy się odwróciła, młodzieniec stał przed nią.
— Kogo pani tak wygląda? —
— Ja? — Nikogo.
Rozmowa się urwała, — młodzieniec spuścił oczy kobiéta przenikliwie na nim zatrzymała spojrzenie, — on widocznie wahał się z nowém zapytaniem. —
— Panno Konstancyo — spytał wreszcie — czy to prawda że...
— No, mówże pan —
— Że kapitan Kryłow ma dziś prosić opiekuna o pani rękę? —
Skrzywiła usta w cierpki uśmiech. —
— Niewiem — być może.
Młodzieniec ruszył się niespokojnie —
— I pani...
— Cóż?
— Pani byś przystała?
— Niewiem jeszcze. —
— Jakto? Pani byś się zgodziła iść za Moskala? — wybuchnął młodzieniec na pół z trwogą, na pół z oburzeniem.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.