Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.
28


splotem wężów, podskakiwała co chwila i śledziła zakrwawionemi oczami, w którą stronę poruszają się członki jego żony, które poznawał po śnieżystéj białości — z kim się zrosną — z nim, czy z jego bratem, szukał jéj twarzy, jego oczów, w którą stronę się zwracają. Dojrzał ją, twarz ta z wysileniem pełzała ku niemu, wykrzywiała się w dziwnych grymasach, pozieleniała i przedłużyła się w głowę węża, który otworzył pysk i jadem nań bryzgał. Gadzina ta jadowita miała czarne, węgielne oczy jego żony. Wzdrygnął się i krzyknął. Bielejący ranek uwolnił go od tych męczących półsnów, ale nie polepszył jego zdrowia. Był osłabionym, rozstrojonym, w głowie czuł jakiś zamęt i ciśnienie, które ztępiło jego myślenie. Na twarzy był mocno zmieniony. Leśniczy przestraszył się stanem jego zdrowia — chciał poséłać do dworu z uwiadomieniem — zabronił.
— Nie potrzeba, rzekł — niepokoić żony mojéj — jest to chwilowy atak, który przejdzie.
Rzeczywiście pod wieczór było mu lepiéj; zazdrość jak każda namiętność daje sztuczną siłę, elektryzuje najsłabszy organizm. Tą siłą podtrzymywany wyczekiwał niecierpliwie wieczora, co chwila spoglądał na zegarek, nasłuchiwał, czy w domku leśniczego uspokoiło się wszystko. Godziny wlekły się powoli, ślimaczo, w drugiéj izbie nie spano jeszcze. Edward dla skrócenia czasu wziął jakąś starą książkę ze szafki, przewrócił kartki, trafił przypadkiem na jakąś starą niemiecką balladę. Z początku czytał ją obojętnie, machinalnie — uderzyło go jednak kilka porównań, treść ballady była jakby zwierciadłem jego życia. Przysiadł się i z zajęciem czytał następującą balladę.