— Kazała mi ją zabrać jutro.
— Jutro? W tém coś jest. — Idź teraz, ja ci każę — idź wprost.
— Ależ pani zakazała.
— To nic.
— Zamknięte może.
— Prawda. — Słuchaj, weź ten klucz, jest on od drzwi prowadzących z mego pokoju do wązkiéj sionki. Na odwrotnéj ścianie namacasz drzwi drugie nie zamknięte, prowadzące do staréj biblioteczki, która dotyka do pokoju pani. W kaflowym piecu jest w różne floresy wyrabiany otwór, przez który można zajrzeć do drugiego pokoju — rozumiesz. Idź, tylko ostrożnie, lada nieostrożne stąpnięcie, stuknięcie może cię zdradzić. Potrzeba być zręcznym i cichym. Idź i zobacz — ja tu czekam na ciebie.
Antoni wziął klucz i wyszedł z altany.
Edward rzucił się na kanapkę.
— Przed służącym odkrywać to, czego ja sam radbym nie widzieć — no to podle z méj strony. Ale darmo — ja potrzebuję czyjéjś pomocy — sam nie mogę podołać. Jeżeli podejrzenia moje pokażą się niesłuszne, pieniądzmi kupię jego milczenie i odprawię — tak odprawię — nie mógłbym mu w oczy patrzeć, a ona nie mogłaby mu rozkazywać.
Wstał, wyszedł przed altanę — patrzał i nasłuchiwał. Przy pospieszném biciu jego serca czas wlókł się za powoli — leniwo. Antoni nie wracał.
Podług rozkazu pana służący cicho i ostrożnie skradał się do biblioteczki. Wśród ciszy, jaka panowała w całym domu, długiego potrzebował czasu, aby bez najmniejszego łoskotu pootwierać drzwi, nie potrącić wśród ciemności o żaden sprzęt; dobre więc upłynęło pół godziny zanim stanął przy otworze kaflowego pieca.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.