Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

pomięszana i blada, czarne oczy zpod zmarszczonych brwi rzucały dzikie, złowrogie spojrzenia. Wobec jéj niepokoju służący silił się być ile możności najspokojniejszym; usłyszawszy wchodzącą, przymknął lekko powieki udając zdrzemnięcie.
— Kto tu był? — spytała Irreoltema budząc go.
— Kto taki? gdzie?
— Czy nikogo tutaj nie widziałeś? — Nikt tu tędy nie przechodził?
— Nie, pani.
— Kłamiesz.
— Dlaczegóż miałbym kłamać?
— Dawno tutaj siedzisz?
— Od godziny?
— I nikogo nie widziałeś? — spytała zbliżyjąc się ku niemu i topiąc w niego spojrzenie ostre jak sztylet. Spojrzyj mi w oczy.
Antoni nie mógł nigdy znieść i wytrzymać siły tego spojrzenia, które chłodem i pogardą gniotło go ku ziemi; dziś jednak chłód ustąpił przed niepokojem — miał więc nad nią przewagę czystego sumienia i nie wahał się spojrzeć jéj czysto, głęboko w oczy, tak, że je spuścić i odwrócić się musiała.
— Weź światło i chodź za mną do pokoju pana.
Wszedłszy tam, rozglądała się pilnie naokoło.
— A te drzwi gdzie prowadzą?
— Do sionki.
— Z któréj jest wyjście jakieś. —
— Na ogród.
— Innego nie ma? Wszak jakiś pokój musi dotykać do méj sypialni?
— Jest biblioteczka.
— Jest więc.
Postąpiła spiesznie naprzód i chwyciła za klamkę.