— Со, to zamknięte?
— Таk.
— Otwórz.
— Nie mogę. Klucz jest u jasnego pana.
Zastanowiła się chwilkę — potém rzekła:
— Więc ktoś od ogrodu wejść musiał. Wyraźnie widziałam. — Źle pilnujecie domu, jakieś włóczęgi zakradają się i straszą mnie. — Czego się tak wpatrujesz przez okno w ciemności?
— Szukam śladów; ale droga wiodąca do sionki zasypana śniegiem, na którym ani śladu stopy ludzkiéj.
— Byłożby to przewidzenie? — rzekła do siebie kładąc rękę na czole. — Nie, to niepodobna — wyraźnie widziałam. — Antoni, idź i przejrzyj dobrze dom, czy się kto nie zakradł.
— Któżby mógł.
— Kto? Ja nie wiem. Są źli ludzie, ja się boję. Idź, pozamykaj drzwi wchodowe.
To rzekłszy, odeszła powolnym krokiem zamyślona.
Służący pokręcił głową.
— W tém coś jest, ona nie napróżno się boi.
Urwał swój monolog i nasłuchiwał pilnie odchodzącą, któréj oddalanie się można było poznać po zamykanych kolejno drzwiach. Kiedy ostatnie się zamknęły — Antoni ostrożnie wyszedł na dwór.
Nie długo po tém dwie męskie postacie wsunęły się cichaczem do pałacu.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.