Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pani...
— Usprawiedliwię cię przed panią. Pani nie będzie ci miała pewnie za złe, że dopełniasz obowiązków religijnych.
Służący skłonił się i wyszedł. Po jego odejściu pułkownik spojrzał znowu na zegarek i nasłuchiwał. Potém zerwał się gwałtownie i pobiegł ku drzwiom prowadzącym do pokoju Irreoltemy. Chwycił za klamkę i już ją miał nacisnąć, gdy drzwi się otwarły i ujrzał przed sobą Irreoltemę. Była bledszą niż wczoraj, pod oczami ciemne doły świadczyły o źle przespanéj nocy.
— A to co? — spytała wstrzymując spojrzeniem pułkownika.
— Pani tak długo każesz czekać na siebie.
— A pan czekać nie lubisz?
— Każda chwila w tym domu bez ciebie wydaje mi się straconym czasem. A pani tyle mi ich odkradasz. Sądziłem, że równie jak ja będziesz się spieszyć, by nagrodzić stracony wczorajszy wieczór.
— Usnęłam późno w nocy.
— I żal ci było poświęcić trochę snu dla mnie — rzekł z ironią pułkownik. — Kiedy ja płonę, goreję, kiedy przyspieszonemi uderzeniami serca liczę niecierpliwie chwile twéj nieobecności, ty spokojnie dosypiasz swoje godziny, jak gdyby chwile naszego widzenia się nie były policzone. O Irreoltemo, przez litość nie bądź taką.
Ukląkł przed nią i przycisnął dłoń jéj do rozpalonych ust. Wyrwała ją z pospiechem.
— Co pan robisz? lada chwila może kto wejść.
— Nikt nie wejdzie, w całym domu nie ma nikogo, tylko my, my sami — rzekł obejmując jéj kibić i tuląc do siebie. — Irreoltemo! nikt nie zamąci nam téj chwili