Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

męża — zawołała z uniesieniem Irreoltema. — Edwardzie, na miłość twoją ku mnie zaklinam cię, tyś się z nim bić nie powinien.
Te słowa rozstrzygnęły wątpliwość Edwarda, uśpiły jego podejrzenia. Przycisnął żonę do piersi z miłością, a bratu rzucając groźne spojrzenie, pokazał ręką drzwi i rzekł:
— Precz!
Pułkownik ze spuszczoną głową, zmięszany, upokorzony opuścił salę.
W chwili jego odejścia Edward z ukosa śledził żonę, spodziewał się na jéj twarzy dopatrzeć choćby słabe oznaki wzruszenia. Nic nie zobaczył. Marmurowa twarz Irreoltemy nie drgnęła, nie zarumieniła się, a oczy pogardliwe spojrzenia rzucały na uwodziciela.
Gdy się drzwi zamknęły, Edward wziął żonę za rękę i całując ją, odezwał się:
— Przebacz mi Irreoltemo moją niewiarę i podejrzliwość.
— Który to już raz?
— Dręczę cię tém — to prawda; ale wierz mi, że najwięcéj dręczę siebie. Kiedy jestem przy tobie — uspokojony twemi słowami, jestem szczęśliwy; ale gdy sam jestem, podejrzenia wyłażą z serca jak gadziny zpod grobowych kamieni i gryzą mi serce okropnie. Nie czuję się godnym twéj miłości — dlatego w nią uwierzyć mi trudno. Gdybym miał pewność, że mnie nie kochasz — możebym cierpiał wiele, ale koniec końcem przecierpiałbym, przebolał i zapomniał może. Ale to szamotanie się między nadzieją i zwątpieniem — to jest męczące, straszne.
— Czegóż więc chcesz odemnie?
— Ja sam nie wiem. Zdawało mi się, że uwożąc cię z Warszawy, osiadając w téj samotni, będę zupeł-