Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

na palcach i stanął pod drzwiami pokoju, w którym następująca odbywała się rozmowa:
— Irreoltemo — mówił Edward — nie wiem czemu, ale dziś ogarnia mnie jakaś trwoga na widok tego lekarstwa, które stoi przedemną. Chciałbym je użyć, bo czuję tego potrzebę, a boję się. — Pomoż mi odpędzić tę śmieszną trwogę — spróbuj pierwéj sama.
Irreoltema była blada jak ściana, a siliła się do uśmiechu, drzącą ręką sięgnęła po szklankę i przytknęła ją do ust. Przez ten czas Edward nie spuszczał z niéj oka, widział jéj pomięszanie, drzenie. Poskoczył ku niéj z wściekłością i ściskając ją za rękę, zawołał:
—- Ha, więc boisz się tych leków, któremi mię karmisz od tak dawna.
— Co? — odrzekła dumą marszcząc brwi. Rzuciła na niego z wysoka spojrzenie pogardliwe, potém odwróciła się, przechyliła szklankę i jednym tchem wypiła.
Kiedy postawiła szklankę, Edward już był u nóg jéj, tarzał się jak robak zgnieciony, całował jéj nogi i przepraszał. Korzystała z téj chwili, dobyła z kieszeni flaszeczki i wychyliła ją szybko. Otarła z czoła krople zimnego potu, spojrzała w zwierciadło, i uspokojona usiadła. Edward czołgał się za nią po podłodze i jęczał.
— Irreoltemo, daruj mi to czarne, obrzydliwe podejrzenie, nie odemnie ono wyszło. Zaraz dowiesz się o wszystkiém.
Zerwał się i zadzwonił. — Wszedł Antoni.
— Idź i zawołaj rządzcy. — Służący wyszedł.
— Wiesz, to ten łotr śmiał mi podsunąć myśl taką, on mnie przestrzegał. O zemszczę się na nim okropnie — tylko ty mój aniele nie karz mnie za to.