Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

ten obraz tutaj? Kto jest ta dziewczynka — czy to jéj portret, czy tylko przypadkowe podobieństwo?
Pułkownik zadawał sobie szybko te pytania stojąc osłupiały przed portretem. Nie miał jednak czasu odpowiedzieć sobie na nie, zebrać myśli, ani napatrzyć się obrazowi, bo w téj chwili w przyległym pokoju słyszeć się dały kroki i głos doktora. — Pułkownik zasłonił prędko portret sztychem i zwrócił się ku drzwiom, przez które właśnie wchodził gospodarz mieszkania.
Był to człowiek młody jeszcze latami, ale poważny w obejściu i spokojny w ruchach. — Duże myślące czoło powiększały znacznie od przodu przerzedzone jasne włosy, nosił długą blond brodę — a niebieskie oczy nieco w głąb wsunięte pod cień sklepionego czoła, miały spojrzenie łagodne, ale pewne i stanowcze. Wszedłszy powitał pułkownika serdeczném, mocném uściśnieniem ręki; poczém wpatrując się w jego twarz, rzekł z współczuciem:
— Co się tobie stało pułkowniku, jesteś mocno zmieniony, tyś chory? i wziął go za puls.
Pułkownik odsunął rękę i rzekł z udanym spokojem.
— Owszem, zdrów jestem. Nie po radę lekarską przyszedłem do ciebie. Mam inny interes. — Usiądź.
Siedli pod oknem na kozetce. Pułkownik wziął z biurka nóż od papieru i bawiąc się nim, rozpoczął:
— Mówiłeś mi nie dawno konsyliarzu, że żyjemy na wulkanie, że każda chwila może przynieść z sobą wielkie, niespodziewane zmiany — wspominałeś mi coś o tajnych związkach organizacyi — odzywałeś się do mnie nie jak do pułkownika, ale jak do syna téj ziemi, na któréj się urodziłem.
— Odmówiłeś mi wtedy pułkowniku. Zrobiłeś to, czego się najmniéj spodziewałem po tobie.
— Miałem swoje w tém powody, może i zasady.