Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

będę zabijał gdy każecie, spiskował, zdradzał mój rząd — czegóż więcéj chcecie odemnie?
— Serca całego.
— Dam wam odwagę, jaką ma człowiek, który chce umrzéć; będę się rzucał na największe niebezpieczeństwa, dokonywał niepodobnych rzeczy — i za to nie żądam wdzięczności, miłości waszéj, sławy, ani męczeńskiéj palmy — od was nic, nic nie chcę, a od tych, którym przysięgałem, chcę stryczka lub kuli. Za tak małą cenę — czyż możecie odrzucić moje usługi?
— Powinniśmy. My walczymy w imieniu najświętszéj sprawy, bo sprawy wolności; ludzie więc, którzy téj idei mają być apostołami, powinni ile ich sił i możności, stać się jéj godnymi życiem, duchem, słowem.
— Czy skrytobójcy, co się rzucali na nas są takimi apostołami? spytał pułkownik z ironicznym uśmiechem.
— To nie byli skrytobójcy, oni w jasny dzień rzucali się na naszych prześladowców, których posiłkowały armije bagnetów i szubienice cytadeli, oni dawali życie za życie. A zresztą to najciemniejsza strona naszych czynności, którą okoliczności, położenie nasze jeżeli nie rozjaśniają zupełnie, to przynajmniéj w części usprawiedliwiają; ale mamy inne, piękniejsze, od których wzrok odwracasz. W organizacyi naszéj są ludzie, którzy mogli cieszyć się w cichości odrobiną szczęścia domowego, opływać we wszystko; a jednak ci ludzie wyrzekli się tego wszystkiego — dla drugich, przestali żyć dla siebie. I ty z tymi ludźmi pełnymi zaparcia się, poświęcenia, ofiar, chcesz stanąć w jednym szeregu, ty, który na ofiarę przynosisz resztki życia ocalone od strzału pistoletu? Czyż wstyd nie spaliłby ci twarzy pułkowniku, gdybyś się między nimi znalazł?
— Gdzież więc zawlec, gdzie rzucić te resztki ży-