Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

cia, które noszę z obrzydzeniem jak zbłocone łachmany?
— Oczyść je miłością dla kraju, w ogniu téj miłości i poświęcenia dusza twoja oczyści się i wyjdzie świecąca jak złoto.
— Ty wierzysz w takie odrodzenie?
— Wierzę, zwłaszcza u ciebie. To co mówisz o czczości, przesycie, jest czczą deklamacją, w tobie jest życie, ale jakaś ciężka boleść przygniotła je. Tyś nie przeżył, aleś odrętwiał pod jakimś ciosem. Czy można zajrzeć w głąb twoich tajemnic? Nie ciekawość, ale przyjaźń mnie tam wiedzie.
— Nie, nie, — dajmy temu pokój, nie mówmy o tém — rzekł pułkownik zerwawszy się z krzesła. Mówisz tak, bo nie znasz mnie. Przekonywać cię nie będę.
— Ty cierpisz bardzo — rzekł doktor biorąc rękę pułkownika, którą mu ten wyrwał z pośpiechem.
— Nie, nie, mylisz się — odrzekł i zwrócił rozmowę na co innego.
Po chwili usiadł i odezwał się:
— Ale, ale, czyj to obraz? Tu pokazał na obraz wiszący wśród bluszczy.
— To jakiś stary sztych — odrzekł doktor mięszając się.
— Ja nie o sztych się pytam, ale o to, co się po za nim ukrywa.
— Więc widziałeś?
— Przypadek odsłonił mi tę tajemnicę. Kto jest ta dziewczynka?
— Towarzyszka moich lat dziecinnych.
— Któż malował ten portret?
— Ja sam.
— W Petersburgu gdyśmy się poznali nie widziałem u ciebie tego portretu.