Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie widzieliście się potém więcéj?
— Owszem, widziałem ją przed kilkoma godzinami.
— Więc ona jest tu — w Warszawie.
— Nie, na wsi. Byłem u nich, leczę jéj męża.
— Imię téj kobiety?
— Pułkowniku, bawisz się ze mną w udawanie. Wszak musiałeś w tych dziewczęcych rysach poznać znajomą ci kobietę? Dla tego właśnie powiedziałem ci wszystko, byś w tym zasłoniętym obrazie nie widział tajemnic, których nie ma.
— Więc to Irreoltema?
— Tak.
— I ty jesteś lekarzem mego brata?
— Już od jakiegoś czasu.
— A nie wspominałeś mi nic o tém.
— Było to życzeniem Irreoltemy; prosiła również bym przed jéj mężem nie wydawał się z twoją znajomością. Nie wiem jakie ma w tém powody, ale uczyniłem zadość jéj żądaniu.
Pułkownik słuchał w roztargnieniu ostatnich słów doktora. To, o czém się dowiedział, było tak niespodziewane, dziwne, że sprawy sobie z tego zdać nie umiał. Jemu się zdawało, że opuściwszy dom brata, wyszedł z zaklętego koła wpływu téj kobiety, i jak błędny kometa roztrąca się wśród nieznanych światów, aż nagle ujrzał, że to koło aż tutaj rozszerzyło swe kręgi, że i tu są ludzie, którzy ją znali, znają — a może co więcéj. Podejrzenie jak gadzina ukąsiło go w serce, spojrzał badawczo w oczy doktorowi i spytał:
— Więc ty kochasz tę kobietę?
Doktor spuścił oczy w ziemię i milczał. — Pułkownik zawrzał cały, zerwał się i przystąpił ku niemu.
— Kochasz ją? — A ona?
— Zkąd to pytanie? Zapominasz pułkowniku, że