Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

ona ma męża. Gdyby była wolną, nie wiem, czy zdobyłbym się na powiedzenie jéj, na zdradzenie się przed nią z moją miłością — a cóż dopiero teraz. Są miłoście bez słońc, bez gwiazd, bez nieba — powiedział poeta. Do takich należy moja. A ciebie tylko przypadek zaprowadził w te ciemne tajemnicze kryjówki, w których zamurowałem miłość moją żywcem jak Antigonę.
— A gdyby przypadek usunął przeszkody dzielące cię od niéj? — spytał pułkownik i niecierpliwie zawisnął wzrokiem na ustach doktora wyczekując odpowiedzi.
— Gdyby się tak stało... tu zamyślił się doktor.
— To cóż?
— To stworzyłbym sobie nowe, nieprzebyte przeszkody, bo o ile kocham tę kobietę, o tyle się jéj boję. Jest to dla mnie piękność straszliwa, na którą z uwielbieniem i zachwytem patrzeć mogę, ale nie umiałbym z nią żyć, pieścić się i być szczęśliwym. Dawniéj gdy matka opowiadała nam powieści o duchach, doznawałem podobnego wrażenia. W téj kobiecie jest demoniczność, która pociąga — i oddala zarazem.
— Nie zupełnie rozumiem cię doktorze — sądziłem, że medycyna inne ci dała pojęcia o miłości. U mnie miłość — to rozkoszne drzenie nerwów, ciągła irrytacja. Taki stan gorączkowy — to się u mnie nazywa życie, po za tém nic. Popędzać krew w żyłach tém namiętném uczuciem lub ziewać — jedno z dwojga. Mnie teraz zostało to drugie.
— Nie zgodzimy się nigdy w zapatrywaniach.
— Mniejsza o to, nie chcę być apostołem zapatrywań, które mnie samemu nie zbyt wystarczają do szczęścia.
Rozmowa na chwilę się przerwała; doktor porządkował papiery, pułkownik brzękał palcami po szybach. Po niejakim czasie odwrócił się i zapytał: