Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże znalazłeś mego brata — doktorze?
— Bardzo źle. Nie sądziłem, że użycie morfiny, którą mu przepisałem tak zgubnie podziała na jego organizm; skutki tego są zbyt widoczne: cofnąłem więc to lekarstwo.
— Cóż mu więc jest?
— Dawniéj była bezsenność, nerwowy ból głowy. Teraz nastąpiła jakaś ociężałość, stępienie myślenia i pamięci; a częste wybuchy gwałtowne, do jakich zdaje się być skłonnym, pogarszają ten stan jeszcze bardziéj. Ten przebieg choroby u niego jest mi trochę niewytłomaczonym.
— I długo w podobnym stanie żyć może?
— Przy starannéj kuracyi pociągnie czas jakiś.
Znowu umilkli na czas jakiś. Tą razą doktor przerwał milczenie.
— Więc cóż pułkowniku — możemy rachować na siebie, na twoje przywiązanie do kraju, na twoje poświęcenie?
— Co mnie obchodzi kraj? Jeżeli się nauczę żyć — to będę żył tylko dla siebie.
— Taka mowa grzechem, a takie życie zbrodnią. Wiesz co powiedział poeta:

Bo kto używa
Żywota, obok potoku
Którym sprawy Boże płyną,
Kto chce spokojny z rodziną
Swoją kość gdzieś gryść na boku,
Wiejskich kosztować słodyczy,
Choć się nie policzą ludzie,
To się Bóg z takim policzy.

W téj chwili głośny krzyk i łoskot upadającego pod drzwiami ciała przerwał dalszą rozmowę. Doktor