Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

zerwał się i poskoczył ku drzwiom, otworzył je i zobaczył młodą kobietę w pół omdloną, która zdyszanym i zmęczoym głosem ledwie mogła wyrzucić z piersi prośbę:
— Ratujcie!
Doktor chwycił omdlałą wpół, podniósł z ziemi i cucącemi środkami przywołał do przytomności. Młoda kobieta otworzyła oczy, spojrzała niemi spokojnie w koło i zatrzymała je na doktorze.
— Gdzież ja jestem?
— U doktora.
Przeciągnęła ręką po czole jakby usiłowała zebrać myśli i szepnęła cicho:
— Bogu dzięki.
— Czy pani potrzebujesz rady lekarskiéj? — zapytał podając jéj krzeszło.
— Nie, chroniąc się tutaj, nie myślałam, że trafię do doktora; szukałam tylko uczciwych ludzi i ich obrony przeciw podłym.
Tu zwróciła z przestrachem oczy na drzwi.
— Co się pani stało?
— Jakiś człowiek nadużył mego zaufania — okropnie nadużył.
Usiadła i odetchnęła cicho — potém daléj mówiła:
— Wracałam ze Starego-Miasta, gdy wtém koło kolumny Zygmunta przypadkowe poślizgnięcie się pozbawiło mnie latarki. Nie wiedziałam co począć — truchlałam na myśl, że mogę być aresztowaną. W téj chwili jakiś młody człowiek z latarką przypiętą jak róża do surduta, przechodził koło mnie — w jednéj chwili przyszło mi postanowienie, do którego tylko śmiertelny przestrach mógł skłonić kobietę — powierzyłam się jego opiece i prosiłam, by mnie zaprowadził do matki. Z uśmiechem, który mnie dreszczem przejął, podał mi rękę