Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

i prowadził przez różne ulice. Zwróciłam jego uwagę że źle idziemy, że mieszkam w ustronnéj części Chmielnéj. Nic nie odpowiadał, czasami tylko nachylał się ku mnie, a wtedy oczy jego jakimś szatańskiem błyszczały światłem. Trwoga niewymowna ogarnęła mnie czegoś, nie zdradzałam jéj jednak słowami, udawałam ufność i spokój. Gdy naraz ten człowiek skręcił do jakiejś dużéj narożnéj kamienicy, nie daleko stąd.
Gdzie mnie pan prowadzisz? spytałam.
Tu mieszkam, odrzekł i pociągnął mnie za sobą.
Wyrwałam z całą siłą na jaką się zdobyć mogłam moją rękę z pod jego ramienia i nie dbając już o to, na co się narażam, poczęłam biedz co tchu. Zdawało mi się, że mnie to ocali. Ale ten nikczemnik nie mogąc mi nadążyć, krzyknął na dozorcę policyjnego, by mnie aresztował. Strwożona wpadłam do tego domu, a słysząc jego kroki za sobą, biegłam aż tutaj.
— Więc nędznik aż tutaj śmiał za panią gonić? — spytał doktor, i wziąwszy pospiesznie kapelusz, wybiegł z pokoju. Tuż przed drzwiami zderzył się z jakimś wysokim mężczyzną.
— Kto tu? — krzyknął groźnie.
— Czy pan jesteś doktór N.? — spytał nieznajomy.
— Tak.
— Jestem Teodor W. pański naczelnik w organizacyi narodowéj.
— Wiem o tém.
— Przed chwilą weszła do tego domu kobieta młoda, do któréj mam pewne prawa. Ta kobieta weszła w te drzwi, do pańskiego mieszkania. Pozwolisz pan, że ją z sobą zabiorę.
To mówiąc, postąpił ku drzwiom o krok daléj. Doktór w gwałtownym ruchu zastąpił mu drogę.
— Ani kroku daléj.