Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł aż tam, gdzie domy coraz rzadsze, a natomiast parkany drewniane i mury ciągną się wzdłuż ulicy. Jest to przejście z miasta do wsi; powietrze tutaj czystsze, nieba więcéj pokazuje się oczom, a daléj widno już szerokie pole.
Doktór zwolnił kroku, uważniéj przypatrywał się domkom, czasami zatrzymywał się i oglądał. Nie było to proste gapienie się, doktór szukał furtki, przed którą wczoraj wysiadła nieznajoma. Nie miał żadnéj w tém myśli, chciał tylko wiedzieć, gdzie ona mieszka, zbliżenie się do murów, wśród których ona przebywa, było dla niego wielką przyjemnością. — Trudno mu jednak było odszukać furtki, było ich bowiem kilka podobnych. Wśród tych oględzin, jeden domek zwrócił jego uwagę. Za murem w ogrodzie stał niewielki domek o jedném pięterku — drewniany, z rzeźbionym misternie ganeczkiem i takąż facjatką. Dwa okienka ubrane w geranijki i miesięczne róże, osłonięte białemi firaneczkami z zieloną klatką, wyglądały skromnie zpod cienia ganeczku. To ciche, milutkie mieszkanko bardzo spodobało się doktorowi; wyobrażał sobie jak mile musi być mieszkańcom tego domeczku w lecie, gdy nagie teraz i przyprószone śniegiem gałęzie zazielenią się i oplotą ganek, gdy woń białych kwiatów napełni powietrze.
Gdy tak wpatrywał się w ten domek — z ciemnéj sionki wyszły na ganeczek dwie kobiety. Pierwsza z nich niosła książkę do nabożeństwa, podała rękę drugiéj, starszéj i obydwie zeszły ostrożnie po schódkach. Za chwilę brzęknęła furtka i kobiety wyszły na ulicę. Doktór nie widział wprawdzie twarzy ani jednéj, ani drugiéj, ale przeczucie kazało mu wierzyć, że jedną z nich jest owa nieznajoma, a drugą jéj matka; wszakże wczoraj wspominała coś o matce. Nie czekał więc już dłużéj, ale szedł powoli i zdaleka niepostrze-