Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

żony za owemi dwiema kobietami, które nie zatrzymując się nigdzie, zdążały prosto do kościoła ś. Krzyża. Doktór wszedł za niemi i stanął przy drzwiach wchodowych, mając na oku klęczące przed wielkim ołtarzem. Długi czas upłynął zanim powstały i zwróciły się do odejścia. Doktór zadrzał, jakieś błogie, dziwne uczucie przeszło go, w jednéj z kobiet poznał nieznajomą blondynkę, druga była o wiele starszą, ale miała te same rysy, tę samą pogodę oblicza, jakiś anielski spokój wiał od tych istot. Doktór z czcią patrzał na nie.
Gdy się zbliżały do kropielnicy, blondynka spostrzegła doktora stojącego pod chórem i uprzejmie skinęła mu głową, potém nachyliwszy się ku matce, coś jéj pocichu do ucha szeptała. Matka obejrzała się i zbliżywszy się do pomięszanego i nieśmiałego, odezwała się:
— Więc to panu mam podziękować za obronę od napaści mojéj pieszczotki? Błogosławię przypadkowi, który mi pozwolił to uczynić, bo Helenka wczorajszym wypadkiem tak była pomięszana, że podobno zapomniała podziękować panu. — Bóg ci zapłać.
— Pani dobrodziejko — każdy na mojém miejscu byłby... mówił zakłopotany doktór kłaniając się co chwila.
Matka podała dłoń, uścisnęła serdecznie i wyszła wraz z córką, która odchodząc miała jeszcze dość czasu spojrzenie i ukłon dodać do podziękowań matki.
Doktór był wzruszony, odurzony tém spotkaniem, nie wiedział co się z nim działo, doznawał tego uczucia, jakie ma człowiek, gdy mu się śni, że lata po powietrzu: tak mu było lekko, — dobrze. Szczęście to rozrzewniło go, ukląkł i począł się modlić gorąco wśród modlitwy przyszedł mu na myśl drewniany domek na ustroniu, umajony zielonemi drzewami, ozłocony słońcem, a w tym domku dwie twarze pogodne, święte prawie i modlił się, by to wszystko nie odbie-