Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie idzie o sprawę tak świętą, tak wielką, mógł ktoś osobistemi powodować się urazami i zawiścią.
— Nie, to niepodobna. — Mógłby mnie wyzwać, mógłby mi szkodzić innym sposobem, ale nie użyłby pewnie środków, które służą świętéj sprawie, dla nasycenia prywatnéj zemsty. Jest jakieś nieporozumienie. Może zmiana w organizacyi, może większa centralizacja władzy.
Uspokojony tém tłomaczeniem, udał się do siebie. W sieni spotkał jakiegoś starego żołnierza o kuli, który rozmawiał ze stróżem.
— A oto właśnie idzie pan doktór, o którego się pytacie — rzekł stróż, pokazując na wchodzącego.
Żołnierz zmięszał się tém niespodziewaném przyjściem,
A czegóż to chcecie? — spytał doktór.
— Jestem niezdrów, przyszedłem po radę — bąknął niezrozumiale.
— Nie jest to wprawdzie godzina, w któréj przyjmuję; ale chodźcie.
Poszedł na górę. Żołnierz za nim, sztukając szczudłem po schodach — wzrok tego ostatniego był dziwnie niepewny, ruchy jakieś niespokojne. — Gdy weszli do kancelaryi — żołnierz sięgnął głęboko do kieszeni i gwałtownym ruchem postąpił naprzód. Coś błysnęło w jego ręku. W téj chwili doktór odwrócił się ku niemu — żołnierz cofnął się i znieruchomiał.
— Co wam brakuje? — Pokażcie puls.
Żołnierz schował to co trzymał i machinalnie podał rękę.
— Puls bardzo przyspieszony, gorączka mocna. Musieliście się czem zmartwić, lub o coś mocno zaniepokoić. — Apetyt macie?
Żołnierz chciał odpowiedzieć, ale głos zasechł mu w gardle, z trudnością przełknął ślinę i powiedział: