— Nie mаm.
— Nie jest to nic niebezpiecznego. Zaraz zapiszę wam lekarstwo.
To mówiąc, usiadł do stolika. — Przez ten czas żołnierz patrzał na piszącego wzrokiem okropnie dziwnym, twarz jego żółta i sterana to nabiegała krwią, to bladła, muszkuły twarzy drgały i zmieniały się co chwila, a ręka niespokojnie sięgała do kieszeni i nie mógł jéj dobyć ztamtąd, jakby go coś więziło i przytrzymywało. — Zbliżał się zcicha i oddalał znowu.
Doktór nie widział téj walki, tego dziwnego wewnętrznego jakiegoś pasowania się. Napisał receptę, wstał i podając żołnierzowi, rzekł:
— To lekarstwo i trochę spokoju mój stary, a będzie wam lepiéj. — Jeżeli macie jakie zmartwienie wielkie, to szukajcie rady w kościele — Bóg wam więcéj pomoże niż ja. Ufajcie mu.
Żołnierz drzącą ręką wziął od niego receptę, niespokojne oczy nabiegły krwią i załzawiły się mocno. Żołnierz zapłakał.
— Co wam to mój stary? — spytał doktór dobrotliwie.
— Nic, nic.
I zabierał się do odejścia. Doktor patrzał na odchodzącego wzrokiem zdziwienia, nie mogąc pojąć jego postępowania, jego niepokoju i wachania się.
— Wy jeszcze czegoś chcecie — może jesteście biedny? co? — odezwał się stojąc przy drzwiach.
Żołnierz rzucił mu się do nóg, zaryczał z płaczu i rzekł:
— Darujcie mi, darujcie.
— Ale co ja ci mam darować mój stary, rzekł doktór, podnosząc go z ziemi.
Tego ja wam powiedzieć nie mogę. Ale — tu obej-
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.