Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

rzał się w koło i dodał pocichu — uciekajcie, bo wam grozi niebezpieczeństwo.
— Od kogo? Mają mnie aresztować?
— Nie, nie, niebezpieczeństwo zkądinąd uderzy.
To rzekłszy, wyszedł spiesznie z pokoju.
Po jego odejściu doktór rozmyślał nad ostrzeżeniem jakie mu dał. Nie był on tchórzem, ale to niebezpieczeństwo, które tak tajemnie mu zagrażało gdzieś z ukrycia, którego powodu nie wiedział — poczęło go niepokoić trochę. Gdyby ktoś stanął przeciw niemu z bronią w ręku, nie uląkłby się wcale, ale nie wiedzieć zkąd i od kogo cios uderzy, i obawiać się w każdéj chwili nieszczęścia — było męką dla niego. Dziwne domysły występowały na widnokrąg jego duszy jak czarne chmury, zbierały się w jednę masę zapowiadającą burzę, ołowiane ciężkie powietrze przygniatało mu piersi. W drzącym głosie żołnierza, w jego płaczu była prawda, któréj nie mógł nie wierzyć, był przekonany, że stał się ofiarą czyjejś intrygi lub nieporozumień. A co go najwięcéj bolało to to, że ani usprawiedliwić się nie mógł przed nikiem, ani oddalić od siebie pozory, które go potępiać się zdawały. Bo i przed kimżeby to uczynił, kiedy jakaś ręka z zakrytą twarzą groziła jego życiu. I to kiedy? — Wtedy, gdy to życie poczęło się wyjaśniać od uśmiechu i łagogodnego spojrzenia kobiety. Może znalazłby jeszcze odwagę stracić życie, ale stracić to szczęście, które się do niego uśmiechało, wyrzec się go — zdawało mu się okropném. — Idąc w ślad za swemi przypuszczeniami padł na domysł, że jedynie fałszywe oskarżenie Juliusza mogło sprowadzić na jego głowę jakieś niebezpieczeństwo. — Udał się więc na zwykłe miejsca schadzek spiskowych, chciał im zajrzeć w oczy, zdemaskować podłość tego człowieka wobec wszystkich